sobota, 26 września 2009

Czego można oczekiwać po czytelniku?

Ot, taki problem, z którym stykam się co chwilę w ostatnich dniach.

Weźmy na przykład zdanie, w którym autor - Dudley W. Knox konkretnie - wymienia ludzi wielce zasłużonych dla US Navy. Jesto to po prostu ciąg nazwisk - tylko nazwisk - podanych bez jakichkolwiek dodatkowych wyjaśnień. O ile przeciętny polski czytelnik może kojarzyć nazwisko Perry (Oliver Hazard, no nie?), o tyle fakt, że Perrych było kilku, odbiorcę w naszym kraju może przyprawić o ból głowy. A przecież obok nich pojawiają się jeszcze Truxton, Porter, Barry i paru innych. Należałoby więc zadać sobie pytanie: czy amerykański czytelnik jest w stanie tak po prostu z pamięci odtworzyć, kto, co, jak, gdzie i dlaczego?

Samuel Morison (bo to do jego książki napisał wstęp komodor Knox) tworzył "History of US Naval Operations..." nie tylko dla kolegów-historyków; książka ta miała trafić do rąk wszystkich Amerykanów zainteresowanych losami ojczystej floty w II wojnie światowej, a ci niekoniecznie muszą - choć oczywiście mogą - mieć świadomość, że admirał David Porter był bohaterem wojny secesyjnej.

A teraz ręka w górę, kto z polskich czytelników wie, kim był David Porter. Tak myślałem. Dlatego też do wyliczanki nazwisk dodałem od siebie obszerny przypis wyjaśniający pokrótce, who's who. Oczywiście należy do tego typu spraw podchodzić z umiarem, w przeciwnym razie może dojść do sytuacji, że przy każdej nazwie miasta będziemy stawiać przypis z lokalizacją i danymi demograficznymi, a do każdego nazwiska dodamy pięciolinijkowy biogram. Byłby to absurd, do tego oszustwo (nabijanie liczby znaków), a co najważniejsze - wątpliwa byłaby z tego korzyść dla osoby najważniejszej w tym całym interesie, czyli dla czytelnika.

Niemniej jednak, jestem zwolennikiem obecności tłumacza w literaturze faktu - obecności widocznej lub ukrytej. Ta pierwsza to oczywiście przypisy, ta druga zaś to delikatne, absolutnie kosmetyczne przerabianie tekstu w taki sposób, aby ułatwić czytelnikowi zrozumienie i przyswojenie sobie faktów. Bo przecież taki jest główny cel literatury faktu: zrelacjonowanie faktów. Za w pełni uzasadnione uznaję więc dodanie tu i ówdzie imienia, jeżeli pojawiło się samo nazwisko; nazwy stanu lub prowincji, w której znajduje się dana miejscowość; klasy okrętu, gdy autor ograniczył się do nazwy i/lub typu; i inne tego typu ingerencje. Powtórzę się: literatura faktu to nie powieść, podstawą tutaj jest wzbogacenie wiedzy czytelnika. Jeżeli wierny przekład utrudni ten proces, jest prawem - a czasem nawet i obowiązkiem - tłumacza przerobienie w ograniczonym stopniu tekstu (nie tylko pod względem językowym) tak, by stał się jasny dla odbiorcy w języku docelowym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz