Maciek H. już po raz drugi znalazł mi coś, co być może wybawiło mnie z przyszłych problemów, a już na pewno rozwiązało zagadkę. Mogę z dumą ogłosić, że wiem już, jak po polsku nazwać dispersal. Otóż, Panie i Panowie, dispersal to po polsku:
strefa rozśrodkowania.
Potwierdzenie tego znaleźć można tu i tu.
Maciek sugeruje, że nie brzmi to zbyt ładnie. Ale w gruncie rzeczy dlaczego nie? Nie jest to oczywiście jedno krótkie, zgrabne słowo, lecz taki już urok tłumaczenia z angielskiego na polski. Strefa (lub też rejon) rozśrodkowania ma za to w moich uszach przyjemny, profesjonalny wydźwięk.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą military. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą military. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 26 stycznia 2010
poniedziałek, 25 stycznia 2010
Co to jest dispersal?
Na początek cytat:
"Ten wyraz oznacza barak na lotnisku, gdzie zbierają się piloci na służbę."
A więc można by tłumaczyć dispersal jako, dajmy na to, "barak pilotów", "posterunek pilotów". Ale gdyby to było takie proste, to przecież nie pisałbym o tym. Cytujemy dalej:
"Oznacza on [ten wyraz] również okolice tego baraku włącznie ze stanowiskami samolotów rozrzuconymi szeroko dla uniknięcia strat w wypadku ewentualnego bombardowania."
To stąd właśnie jego nazwa, od disperse - rozpraszać (się), rozbiec się, rozpierzchać się i tak dalej. No i jak to nazwać po polsku? Legendarny Arkady Fielder bez zbędnych skrupułów pisał "dispersal" (no... chyba pisał, ale tak mi się kołacze po głowie, że właśnie u niego po raz pierwszy, jeszcze brzdącem będąc, zetknąłem się z tym słowem). I w gruncie rzeczy sam też skłaniałbym się ku takiemu rozwiązaniu. Ale jak to zwykle bywa, mało które rozwiązanie jest uniwersalne. I to również nie jest. "Dispersal" może ujść tłumaczowi na sucho właśnie w takich specjalistycznych czy paraspecjalistycznych -- wspomnienia pilota, książka naukowa o wojnie w powietrzu.
Beletrystyka to zupełnie inna bajka. To oczywiście również zależy od jej charakteru -- weźmy choćby powieść napisaną w konwencji właśnie wspomnień pewnego lotnika. Ale jeśli nie mamy takich okoliczności łagodzących? Co wtedy? Przypis? A jeśli nie przypis, to jak to powiedzieć po polsku. Dalibóg, ja nie mam najbledszego pomysłu.
Cytaty pochodzą z książki "Niebo w ogniu" Bohdana Arcta.
"Ten wyraz oznacza barak na lotnisku, gdzie zbierają się piloci na służbę."
A więc można by tłumaczyć dispersal jako, dajmy na to, "barak pilotów", "posterunek pilotów". Ale gdyby to było takie proste, to przecież nie pisałbym o tym. Cytujemy dalej:
"Oznacza on [ten wyraz] również okolice tego baraku włącznie ze stanowiskami samolotów rozrzuconymi szeroko dla uniknięcia strat w wypadku ewentualnego bombardowania."
To stąd właśnie jego nazwa, od disperse - rozpraszać (się), rozbiec się, rozpierzchać się i tak dalej. No i jak to nazwać po polsku? Legendarny Arkady Fielder bez zbędnych skrupułów pisał "dispersal" (no... chyba pisał, ale tak mi się kołacze po głowie, że właśnie u niego po raz pierwszy, jeszcze brzdącem będąc, zetknąłem się z tym słowem). I w gruncie rzeczy sam też skłaniałbym się ku takiemu rozwiązaniu. Ale jak to zwykle bywa, mało które rozwiązanie jest uniwersalne. I to również nie jest. "Dispersal" może ujść tłumaczowi na sucho właśnie w takich specjalistycznych czy paraspecjalistycznych -- wspomnienia pilota, książka naukowa o wojnie w powietrzu.
Beletrystyka to zupełnie inna bajka. To oczywiście również zależy od jej charakteru -- weźmy choćby powieść napisaną w konwencji właśnie wspomnień pewnego lotnika. Ale jeśli nie mamy takich okoliczności łagodzących? Co wtedy? Przypis? A jeśli nie przypis, to jak to powiedzieć po polsku. Dalibóg, ja nie mam najbledszego pomysłu.
Cytaty pochodzą z książki "Niebo w ogniu" Bohdana Arcta.
sobota, 16 stycznia 2010
Pierwszy polski akcent u Morisona
W sumie trudno się dziwić, że w książce noszącej tytuł "Działania morskie Stanów Zjednoczonych w II wojnie światowej" nieszczególnie można się natknąć na Polaków. Skoro jednak ten konkretny tom nazywa się "Bitwa o Atlantyk", miałem wielką nadzieję, że - na użytek mojej "nacjonalistycznej" próżności - jakaś wzmianka o Polskiej Marynarce Wojennej się pojawi. No i doczekałem się, bo oto na stronie 178 mamy wzmiankę (w przypisie) o udziale naszego niszczyciela Garland w eskorcie konwoju PQ-16.
Wzmianka może niezbyt rzucająca się w oczy, ale: "Polish destroyer Garland", stoi jak byk. A od siebie dodałem drugi przypis, o tym, że Garland bynajmniej nie był tam na wakacjach. W drodze do Murmańska życie straciło 22 naszych marynarzy.
Oczywiście mogłem po prostu poszukać w indeksie nazw naszych okrętów, ale to byłoby zdecydowanie mniej zabawne. Jak otwieranie prezentów świątecznych na dzień przed wigilią.
Wzmianka może niezbyt rzucająca się w oczy, ale: "Polish destroyer Garland", stoi jak byk. A od siebie dodałem drugi przypis, o tym, że Garland bynajmniej nie był tam na wakacjach. W drodze do Murmańska życie straciło 22 naszych marynarzy.
Oczywiście mogłem po prostu poszukać w indeksie nazw naszych okrętów, ale to byłoby zdecydowanie mniej zabawne. Jak otwieranie prezentów świątecznych na dzień przed wigilią.
środa, 18 listopada 2009
Capital ships raz jeszcze
Wielkie dzięki dla Maćka, który zwrócił moją uwagę na ten szczegół.
W dziale "Wiadomości z kraju i ze świata" w "Nowej Technice Wojskowej" 11/2009 (newsów nie czytam, dlatego sam nie zauważyłem) w tekście o Francuskiej Marynarce Wojennej pojawia się taki oto fragmencik:
[...] DCNS zawarł trzy umowy z DGA o łącznej wartości około 310 mln euro, dotyczące utrzymania w ruchu zasadniczych jednostek pływających Marine Nationale.
Te "jednostki pływające" to tak nie za bardzo, ale okręty zasadnicze? Muszę przyznać, że brzmi to sensownie i obiecująco, a także zgrabniej niż nieszczęsne okręty kapitalne, niby poprawne semantycznie, ale jednak stające ością w gardle mojej intuicji językowej. Myślę, że wykorzystam tę podpowiedź przy najbliższej okazji.
W dziale "Wiadomości z kraju i ze świata" w "Nowej Technice Wojskowej" 11/2009 (newsów nie czytam, dlatego sam nie zauważyłem) w tekście o Francuskiej Marynarce Wojennej pojawia się taki oto fragmencik:
[...] DCNS zawarł trzy umowy z DGA o łącznej wartości około 310 mln euro, dotyczące utrzymania w ruchu zasadniczych jednostek pływających Marine Nationale.
Te "jednostki pływające" to tak nie za bardzo, ale okręty zasadnicze? Muszę przyznać, że brzmi to sensownie i obiecująco, a także zgrabniej niż nieszczęsne okręty kapitalne, niby poprawne semantycznie, ale jednak stające ością w gardle mojej intuicji językowej. Myślę, że wykorzystam tę podpowiedź przy najbliższej okazji.
sobota, 7 listopada 2009
A capital ship to po naszemu będzie...?
Ach, odwieczny problem. Najpierw, tak dla porządku, definicja:
O ile więc w pewnych sytuacjach można przyjąć że capital ship jest tożsamy z okrętem liniowym i tak ów termin przekładać, o tyle w innych okolicznościach (czytaj: II wojna światowa) taka tożsamość nie występuje i trzeba szukać innych sposobów. Sam, przyznaję bez bicia, zdecydowałem się na "ostateczną ostateczność" i w moim przekładzie capital ship stał się okrętem kapitalnym. Że brzydko? Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Że nikt tak nie mówi? To też prawda. Tłumacząc Morisona, zdecydowałem się w tym miejscu na opcję pod wieloma względami najgorszą. A jednak jestem gotów jej bronić, gdyż widzę jej zalety. A przede wszystkim jedną: podobnie jak termin angielski, polski okręt kapitalny jest uniwersalny, wszechogarniający. A w moim konkretnym przypadku była to sprawa kluczowa, gdyż szło o tłumaczenie zapisów traktatowych (względnie ich parafrazy), te zaś są równie uniwersalne, tam capital ship znaczy capital ship, a nie ship of the line. Sięgnąłem tu raczej po doświadczenia z tłumaczenia tekstów prawniczych, a nie literackich. Niezastąpionym środkiem ponownie okazały się tu przypisy.
W gruncie rzeczy nie lubię, gdy tłumacze bawią się w tworzenie języka, gdy nie jest to niezbędne. Szukanie drogi okrężnej, gdy można pójść na wprost, uważam za kpinę zarówno z autora, jak i z czytelnika; zdaję sobie jednak sprawę z tego, iż czasem nie ma innego wyjścia. No i naprawdę nie należy się bać przypisów, przypisy to przyjaciele tłumacza, mm'kay?
The capital ships of a navy are its most important warships; the ones with the heaviest firepower and armor. A capital ship is generally a leading or a primary ship in a fleet.
Swego czasu były to pancerniki, później dołączyły do nich krążowniki liniowe, a w czasie II wojny światowej - także lotniskowce, które obecnie, po odejściu na emeryturę ostatnich pancerników, są jedynymi capital ships. Oczywiście pod warunkiem, że dane państwo w ogóle posiada lotniskowce. W Polskiej Marynarce Wojennej capital shipami (brrr...) w myśl powyższej definicji będą dwie fregaty typu Perry.O ile więc w pewnych sytuacjach można przyjąć że capital ship jest tożsamy z okrętem liniowym i tak ów termin przekładać, o tyle w innych okolicznościach (czytaj: II wojna światowa) taka tożsamość nie występuje i trzeba szukać innych sposobów. Sam, przyznaję bez bicia, zdecydowałem się na "ostateczną ostateczność" i w moim przekładzie capital ship stał się okrętem kapitalnym. Że brzydko? Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Że nikt tak nie mówi? To też prawda. Tłumacząc Morisona, zdecydowałem się w tym miejscu na opcję pod wieloma względami najgorszą. A jednak jestem gotów jej bronić, gdyż widzę jej zalety. A przede wszystkim jedną: podobnie jak termin angielski, polski okręt kapitalny jest uniwersalny, wszechogarniający. A w moim konkretnym przypadku była to sprawa kluczowa, gdyż szło o tłumaczenie zapisów traktatowych (względnie ich parafrazy), te zaś są równie uniwersalne, tam capital ship znaczy capital ship, a nie ship of the line. Sięgnąłem tu raczej po doświadczenia z tłumaczenia tekstów prawniczych, a nie literackich. Niezastąpionym środkiem ponownie okazały się tu przypisy.
W gruncie rzeczy nie lubię, gdy tłumacze bawią się w tworzenie języka, gdy nie jest to niezbędne. Szukanie drogi okrężnej, gdy można pójść na wprost, uważam za kpinę zarówno z autora, jak i z czytelnika; zdaję sobie jednak sprawę z tego, iż czasem nie ma innego wyjścia. No i naprawdę nie należy się bać przypisów, przypisy to przyjaciele tłumacza, mm'kay?
czwartek, 1 października 2009
Panie generale majorze, melduję wartę gotową...
Jednym z moich ulubionych stopni wojskowych jest major general, którą to rangę niezmiennie tłumaczę jako generał major.
W czym tkwi problem? W US Army, która tu posłuży nam za przykład, rang generalskich mamy cztery plus dwie specjalne:
- Brigadier general
- Major general
- Lieutenant general
- General
- General of the Army
- General of the Armies
Dwie ostatnie to właśnie rangi specjalne, które na razie zostawimy na boku. Interesują nas pierwsze cztery. Ich oznaczeniem są kolejno: jedna, dwie, trzy i cztery gwiazdki. Pod tym względem analogiczne stopnie mamy także w Polsce. Są to: generał brygady (jedna), generał dywizji (dwie), generał broni (trzy) i generał "po prostu" (cztery).
No i pojawia się problem, który sprowadzić można do dwóch terminów: domestication i foreignization. W największym skrócie: czy modyfikujemy test w taki sposób, by czytelnik czuł się w nim swobodnie, widząc słowa, terminy, zwroty doskonale mu znane, czy też stawiamy na wyobcowanie tekstu i wyobcowanie czytelnika poprzez zachowanie "obcych" smaczków? Nie chcę się tu zagłębiać w teorię przekładu, chcę jedynie pokazać, gdzie leży pies pogrzebany.
Amerykańskie rangi generalskie (brytyjskie to temat na odrębny wpis, podobnie jak rangi w marynarce) można więc przekładać albo na zasadzie równorzędnych stopni polskich według liczby gwiazdek - major general stanie się wówczas generałem dywizji - albo mimo istnienia tychże odpowiedników zachować wersje obco brzmiące. Dlaczego stawiam na tę drugą opcję? Z jednej strony decydują względy estetyczne. Generał major po prostu lepiej mi brzmi niż generał dywizji i tyle; de gustibus... Z drugiej zaś strony wychodzę z założenia, iż Amerykanie nie bez powodu rozróżniają rangi generalskie dodaniem do nich odrębnych stopni (brigadier to również ranga), podobnie jak Polacy nie bez powodu rozróżniają je poprzez nazwy związków taktycznych.
Swoją drogą, specjalne rangi generalskie stwarzają niemały problem. Pierwsza to byłby chyba "generał armii", ale wtedy co z drugim? Przecież to też generał armii, tyle że pierwszy jest jakby "generałem jednej armii", drugi zaś - "generałem wielu armii". No i co z takim fantem zrobić? Ale to także temat na inną bajkę.
W czym tkwi problem? W US Army, która tu posłuży nam za przykład, rang generalskich mamy cztery plus dwie specjalne:
- Brigadier general
- Major general
- Lieutenant general
- General
- General of the Army
- General of the Armies
Dwie ostatnie to właśnie rangi specjalne, które na razie zostawimy na boku. Interesują nas pierwsze cztery. Ich oznaczeniem są kolejno: jedna, dwie, trzy i cztery gwiazdki. Pod tym względem analogiczne stopnie mamy także w Polsce. Są to: generał brygady (jedna), generał dywizji (dwie), generał broni (trzy) i generał "po prostu" (cztery).
No i pojawia się problem, który sprowadzić można do dwóch terminów: domestication i foreignization. W największym skrócie: czy modyfikujemy test w taki sposób, by czytelnik czuł się w nim swobodnie, widząc słowa, terminy, zwroty doskonale mu znane, czy też stawiamy na wyobcowanie tekstu i wyobcowanie czytelnika poprzez zachowanie "obcych" smaczków? Nie chcę się tu zagłębiać w teorię przekładu, chcę jedynie pokazać, gdzie leży pies pogrzebany.
Amerykańskie rangi generalskie (brytyjskie to temat na odrębny wpis, podobnie jak rangi w marynarce) można więc przekładać albo na zasadzie równorzędnych stopni polskich według liczby gwiazdek - major general stanie się wówczas generałem dywizji - albo mimo istnienia tychże odpowiedników zachować wersje obco brzmiące. Dlaczego stawiam na tę drugą opcję? Z jednej strony decydują względy estetyczne. Generał major po prostu lepiej mi brzmi niż generał dywizji i tyle; de gustibus... Z drugiej zaś strony wychodzę z założenia, iż Amerykanie nie bez powodu rozróżniają rangi generalskie dodaniem do nich odrębnych stopni (brigadier to również ranga), podobnie jak Polacy nie bez powodu rozróżniają je poprzez nazwy związków taktycznych.
Swoją drogą, specjalne rangi generalskie stwarzają niemały problem. Pierwsza to byłby chyba "generał armii", ale wtedy co z drugim? Przecież to też generał armii, tyle że pierwszy jest jakby "generałem jednej armii", drugi zaś - "generałem wielu armii". No i co z takim fantem zrobić? Ale to także temat na inną bajkę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)